Całe szczęście, że ta wielka, huczna impreza, z której gwóźdź programu – czyli dziecko – nic nie rozumie, już dawno za nami. Cieszę się z tego bardzo (zarówno, że to za nami, jak i że Zosia została ochrzczona). Było to dla nas przeżycie, choć chyba mniejsze niż się tego spodziewałam, może przez nerwy i stres.
Tak – jako matka stresowałam się, tak – wszyscy powtarzali mi, że to dziecko, że ma prawo płakać, że to jego święto i wszyscy zrozumieją. Tak – ja jednak czułam te wiele par oczu wlepionych we mnie i w nią, być może z zachwytu, ale będąc 6 tygodni po porodzie, na finiszu połogu, na początku powrotu do normalności w nowym wydaniu, prościej jest powiedzieć „nie stresuj się” niż się do tego zastosować. Teraz z perspektywy czasu też wiem, że stresowałam się bardziej, niż było to potrzebne – jednak teraz to nie wtedy.
Jednak miało być o tym, jak nie brać pożyczki na chrzciny 😉 Chrzciny to jak dla mnie przede wszystkim Msza, w trakcie której nowonarodzone dziecko zostaje przyjęte do społeczności chrześcijańskiej, więc na tym rodzice powinni się przede wszystkim skupić. Było z tym trochę zachodu, bo nie chcieliśmy chrztu w swojej parafii, tylko innej – w takiej, w której znaliśmy księdza, a ksiądz nas. Wystarczył tylko dokument zaświadczający zgodę, ale szczerze nie polecam takiego zamieszania, jeśli to niekonieczne.
Przygotowania
Aby przygotować siebie i dziecko do chrztu naprawdę potrzeba niewiele:
1. Trzeba spytać księdza, kiedy możliwy byłby chrzest, lub w większych parafiach dostosować się do panującej reguły, że jest to 1, 2, 3 lub czwarta niedziela w miesiącu, zawiadomić o chęci ochrzczenia dziecka w tym terminie.
2. Poproszenie czy zawiadomienie rodziców chrzestnych i dziadków dziecka.
3. Poinformowanie rodziców chrzestnych o ewentualnej próbie i zaświadczeniu potrzebnym do spisania dokumentów.
4. Zlecenie komuś lub samodzielne zadbanie o kupno świecy i szatki.
5. Skombinowanie stroju dla siebie (po ciąży ta część ubrań, które kiedyś nadawały się na takie uroczystości, może się już nie nadawać, więc to wcale nie taki błahy problem dla kobiety) i dziecka – wszyscy wiedzą że na biało, ale biały białemu nierówny 😉
6. Zaplanować przebieg/menu/salę/ciasta…
7. Zamówić fotografa?
Rodzice chrzestni
Uważam, że to bardzo ważne postacie w przyszłym życiu mojego dziecka. Przy wyborze kierowaliśmy się kilkoma zasadami. Po pierwsze wierzący, ponieważ mają oni pomagać właśnie w wychowaniu w tej kwestii religijnej. Po drugie – mieszkający „w miarę” blisko. „W miarę”, bo nie wyobrażam sobie wujka z Wielkiej Brytanii, a cioci pracującej w Holandii, przyjeżdzającej trzy razy do roku do Polski (w każdym razie w momencie wyboru sobie nie wyobrażałam). „W miarę”, bo w przypadku naszej Zosi jej ojciec chrzestny nie mieszka w Poznaniu, jesteśmy jednak na tyle blisko, że utrzymujemy częsty kontakt. Po trzecie związanie? Lubienie się? Nie wiem jak to nazwać, ale wychodzę z założenia, że żeby dziecko potrafiło się w przyszłości dogadać z matką/ojcem chrzestnym, musi to być osoba, którą ja – rodzicielka lubię, akceptuję, szanuję i utrzymuję kontakt, no bo inaczej to jak? Jest to jednak moje prywatne zdanie, dla każdego ważne jest coś innego, więc nie kwestionuję niczyich decyzji, tylko opowiadam o swoich.
Impreza
Przyjęcie dla rodziny jest sprawą drugorzędną, ale jednak jest, więc trzeba je zorganizować. Nie chcę się wypowiadać, jak jest najlepiej, najłatwiej, najtaniej, najbardziej uroczyście, najdostojniej, naj… Powiem krótko, jak było u nas – a tak, jak było, było całkiem miło 🙂 Zaproszeni zostali moi rodzice, Przemysława rodzice, rodzice chrzestni, czyli mój brat i Przemysława siostra, a także babcia Przemysława. Czyli, reasumując, rodzice, chrzestni (+ osoby towarzyszące), my, babcia, Zosia i fotograf. Razem 12 dorosłych + Kruszyna.
Dla tylu osób – po ochoczej propozycji rodziców męża – zdecydowaliśmy się na obiad, podwieczorek i kolację u nich w domu, a babcie Zosi miedzy sobą miały się dogadać, co która przygotowuje w kuchni. Ja miałam spokojnie zająć się Zosią. Obie wiedzą, co preferujemy, czego nie lubimy, mamy z nimi dobry kontakt, a bardzo wszyscy chcieli się wykazać i trochę zaoszczędzić nam wydatków i kłopotu, tak więc przystaliśmy na to. Potrawy były polskie, proste, smaczne, przygotowywane przez moją i Przemka mamę, dobrze nam znane – żadnych super nowości, czyli to, na co początkująca karmicielka może sobie pozwolić. Było domowo = było kameralnie, spokojnie i szczerze, to oprócz choinki sterczącej w jednym rogu pokoju, trochę zawadzającej fotografowi 😉 (ale był to okres świąteczny, więc musiała być), nic bym nie zmieniła.
Alkohol
U nas nie było alkoholu ponieważ jestem zdania, że to przyjęcie Zosi. Ona nie pije, mama nie pije, nawet tata nie pije. Nie jest to pępkowe, na którym alkohol ma prawo według mojego myślenia zaistnieć. Wesołe emocje z racji pojawienia się na świecie nowego człowieka już opadły, więc twierdzę, że to nie ta impreza i alkohol jest na niej zbędny. Szanuję jednak odmienne zdanie.
Podsumowując…
…jak się dobrze zakręcić, to niewiele się wykosztujemy.
1. Księdzu: Opłata jak za każdą mszę, zresztą w tej intencji jest sprawowana msza, więc składana składka jest ofiarą, my jednak dorzuciliśmy tyle, ile zawsze dajemy na mszę. (50 zł)
2. Ubranie: Dziecko szybko wyrośnie, założy to co najwyżej kilka razy, tym bardziej że elegancka biała sukienka nie jest strojem codziennym, więc my mieliśmy pożyczone (i naprawdę nie czuję się z tego powodu wyrodną matką), ale myślę że to koszt około 50 zł. Jeśli chodzi o ubiór matki, ja poszukałam w szafie i znalazłam, ale gdybym nie znalazła, kupiłabym standardowy zestaw czarna spódnica, biała bluzka lub sukienka, aby można było to jeszcze założyć (50-100). Ojciec dziecka zakładam, że będzie w garniturze, a przy dobrych wiatrach mieści się jeszcze w swój ślubny 😉
3. Akcesoria potrzebne do chrztu: w naszym przypadku były zadaniem dla chrzestnych, a więc odszedł nam ten wydatek.
4. Przyjęcie: Pamiętam, że jedyne co robiłam, to surówkę z czerwonej kapusty z pomarańczą, resztą zajmowali się świeżo upieczeni (jedni i drudzy) dziadkowie, mając z tego wielką radochę. Nie trzeba być jednak geniuszem, żeby wiedzieć, że lokal wychodzi drożej niż domówka, odchodzi jednak przygotowanie i sprzątanie. Tak samo z ciastem – można kupić, a można zrobić. Początkowo zastanawialiśmy się jednak nad lokalem. Rady, które gdzieś po drodze usłyszałam, a mogą być w tej sytuacji przydatne, to przede wszystkim ta, żeby w lokalu wspomnieć tylko o małym rodzinnym przyjęciu, bez wypowiadania słowa-klucza „Chrzciny”, które obwarowane jest marżą + 50% za nazwę i lans. Przygotowanie zabiera czas i również kosztuje, ale mam wrażenie, że można i w sumie trzeba to bardziej kontrolować, rozplanować, co też ma swoje i plusy i minusy. Domówka i własnoręcznie przygotowane potrawy mają jeszcze jeden plus, a mianowicie wiem, z czego są zrobione i kiedy następnego dnia szuka się przyczyn tych podejrzanych czerwonych chrostek na buzi i/lub gdzieś indziej, łatwiej zdiagnozować winnych 😉 Na szczęście obyło się bez tego 🙂 (zatem koszt: około 150-250 zł)
5. Alkohol: U nas 0 zł, ale jeśli już miałabym kupić, byłoby to coś porządnego, zgodnie z wagą przyjęcia, więc byłby to być może jeden z większych wydatków – dlatego cieszę się, że z niego zrezygnowaliśmy 🙂
6. Fotograf: Ostatnio to coraz modniejsze, ale uważam, że nie jest konieczne i gdyby nie to, że mamy ich wśród znajomych, nawet bym o tym nie pomyślała. Pierwsza, będąca naszym fotografem ślubnym, miała tyle innych zleceń (pozdrowienia Anks;)), że niestety, ale nie mogła nas obsłużyć, za to druga, bliższa pani fotograf zaszczyciła nas obecnością, prezentem i fantastycznymi zdjęciami widocznymi w tym poście 🙂 W przypadku fotografów ceny wahają się mocno, dlatego pozwolę sobie nie przytaczać potencjalnej kwoty.
I co, ile nam wyszło? 50+50+50+250= OKOŁO 500 ZŁ, przy lokalu i fotografie z pewnością bliżej 1000 zł. Dużo? Mało? To zależy dla kogo, to zależy w porównaniu do czego, ale tak sobie pomyślałam, że np. na sukienkę ślubną nie szkoda nam czasem kilku tysięcy wydać. Tak, wiem, ślub to ślub, ale jednak ten dysonans pozostaje… 😉
Ostatecznie to chrzciny, ważne święto człowieczka, który przesypia lub w gorszej wersji marudzi przez większą część tej fety, którą rodzina chce dla niego przygotować, a ono chciałoby, żeby często było ciszej, mniej ludzi, i w ogóle, żeby wszyscy dali mu spokój. Takie to przemyślenia matki. Powodzenia i życzę rozsądnych decyzji wszystkim, których podejmowanie chrzcinowych decyzji jeszcze czeka.