*Wpis zawiera lokowanie produktu 😉
Szczęśliwych rodziców mam
Choć brzmi jak piosenka, którą najczęściej śpiewa się na weselu, aby podziękować rodzicom za trud wychowania i pomoc w doprowadzeniu do tego momentu, to Zosia mogłaby ją śpiewać prawie codziennie (znając ją: ciągle i wszędzie). Od września jesteśmy jeszcze bardziej szczęśliwymi rodzicami, ponieważ nasza córka nie tylko poszła, ale i chodzi do przedszkola ( kto ma bardziej lub mniej chorowite dziecko, ten na pewno boleśnie czuje różnicę). My na szczęście dni, które opuściła, możemy policzyć na palcach.
Tak, jesteśmy rodzicami szczęśliwymi, choć długo nie mogłam się pogodzić z tym, że cieszę się z tego, że moja córka chodzi do placówki, podczas gdy ja „siedzę” w domu. Kto ma podobnie, znajdzie potwierdzenie, kto jest przeciwny, tego i tak nie przekonam i uzna mnie za wyrodną matkę. Kiedyś bym się tym przejęła – teraz wiem, że to już nie mój problem.
Cieszę się, bo:
- Zosia bawi się i spędza czas z rówieśnikami,
- buduje coraz więcej relacji,
- ma okazję doświadczyć rzeczy, których ja, choćbym nie wiem, jak się starała, nie jestem w stanie jej zapewnić.
- odpoczywa od nas, a my od niej.
Rozróżniać kolory, narysować dom, trzymać prawidłowo sztućce, zasuwać krzesełko, sprzątać zabawki, zaśpiewać piosenkę, powiedzieć wierszyk i wiele, wiele innych czynności właściwych dla wieku przedszkolnego, mogę nauczyć ją sama w domu. W przedszkolu, w zależności od wsparcia, przykładu, chęci, a przede wszystkim jej rozwojowej gotowości, może się to udać szybciej lub wolniej.
Przykłady? Proszę bardzo: całkiem dobrze radzi sobie ze sztućcami, mniej więcej odkąd skończyła 20 miesięcy. Rzadko jej już pomagamy, ale czasami zamiast korzystać z łyżki, wypija zupę, przechylając miseczkę. Przymykałam na to oko, bo ważniejsze było dla mnie, żeby zjadła ciepły posiłek, niż żeby się odpowiednią ilość razy namachała łyżką, ale wiem, że to ważna umiejętność w tym wieku. Je obiady w przedszkolu, ale bardzo często siada też z nami, kiedy czasem mamy obiad o późniejszej porze i tak pewnego razu, widząc że już niewiele się jej zostało zupy zaproponowałam, żeby ją wypiła, bo zaraz się zbieramy. Ku mojemu zaskoczeniu z ogromną powagą powiedziała, że nie, że pani Agnieszka powiedziała, że duże dziewczynki jedzą łyżeczką i spokojnie dokończyła machanie. Inny przykład: Trening czystości mieliśmy już za sobą i choć Zosia z ochotą chodzi do przedszkola, początkowo przy jej szafeczce zastawałam worek z przemoczonymi ubrankami. W pierwszym przypadku sama nie potrafiłam nauczyć własne dziecko porządnie jeść? Myślę, że nie. Czy w drugim przykładzie przedszkole zepsuło moją pracę? Sądzę, że absolutnie nie. Rodzicielstwo to dwa kroki w przód, jeden w tył – i trzeba się z tym liczyć.
Spacer w parach, czekanie na swoją kolej w długiej kolejce na huśtawce, taniec w grupie, współpraca z kimś na jej poziomie, wspólne wystąpienia i jeszcze parę innych aktywności są dla mnie niemożliwe do zrealizowania w zaciszu domu i śmiem twierdzić, że także na opustoszałych placach zabaw – chyba że sama założyłabym przedszkole, ale i tu nie wszystko się da.
Tak więc – ku wielkiej uciesze – jemy wspólnie śniadanko i odprowadzamy Zosię do przedszkola, w którym ona czuje się akceptowana, bezpieczna i po paru godzinach odbieramy ją wesołą, opowiadając sobie wzajemnie, co się u kogo zdarzyło, a potem zastanawiamy się, co możemy zrobić dziś razem.
Przedszkolak po przedszkolu
Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszego przedszkola. Zosia wiele z niego przynosi do domu, jak na przykład z tą zupą, albo wciąż śpiewane piosenki, powtarzane wierszyki. Bez względu jednak na to, to my jesteśmy jej rodzicami i nie chciałabym powiedzieć, że odpowiadamy za jej wychowanie, ale momentów, kiedy ona chce się rozwijać, nie można zamknąć w sferze przedszkola. Uczy się i rozwija się cały czas, a właściwie bardziej wtedy, kiedy ona ma na to ochotę. Kiedy kładzie się spać i boi się krokodyla, którym chwilę temu się bawiła, który wczoraj miał urodziny, a jutro zrobi bałagan w pokoju.
Mogę przyprowadzić ją do domu, dokończyć swoje obowiązki, a jej kazać się bawić i czasami tak się zdarza, mogę też podsunąć jej pomysły w co i jak się bawić albo pobawić razem z nią. Szanuję czas dla siebie, mimo że kiedyś uważałam, że mając dzieci nie mam do niego prawa. Na szczęście poczytałam mądrzejszych od siebie (ale o tym innym razem) i teraz nasz wspólny czas jest dużo bardziej wartościowy, nie pozbawiony konfliktów – o nie, to byłoby zbyt proste – ale potrafimy razem je rozwiązywać, negocjować, a czasem i razem płakać.
Nareszcie, przechodząc do sedna: to nie ode mnie zależy, jak szybko coś pojmie albo co Zosia wybierze (biorąc pod uwagę, że naprawdę daję jej wybór), ale mam duży wpływ na ofertę, w której dane jej wybierać. Mogę podsunąć jej kredki i kartki albo plastikowe grające zabawki, prawdziwe garnki, farby, plastelinę, modelinę, puzzle, lego albo drewniane klocki, grającą śpiewającą lalkę albo kolorowe pluszaki, książki albo karty Montessori (Albo nic, ale wtedy na pewno coś sobie znajdzie, na przykład wilgotne chusteczki, żeby sprawdzić, czy wszystkie na pewno są mokre).
Już od całkiem dawna dzięki Różowej Wieży mamy pięknie wydane karty edukacyjne, które można wykorzystać na wiele sposobów.
-
Dopasowywanie
W zestawie znajduje się 10 par obrazków. Jedno z każdej pary jest podpisane, drugie nie i mamy do nich napisy na osobnych, prostokątnych kartonikach.
My najpierw układamy wszystkie karty, po czym łączymy je w pary. Zosia nie potrafi jeszcze czytać, więc w wyrazach bardzo jej pomagam.
Dziecko poznaje w ten sposób jak coś wygląda, co to jest para (nie zapomnę, jak pierwszy raz zobaczyła karty i przerzucając wzrok z jednej na drugą wciąż powtarzała „takie samo, mamo takie samo”) i jak pisze się dany wyraz.
-
A co to?
Na stole najpierw układam karty, po jednym egzemplarzu. Na przykład w zestawie z warzywami układam por, cebulę, czosnek, marchew, seler, pietruszkę. Pytam, co tu mamy, a więc i czego potrzebujemy, po czym bierzemy z kuchni prawdziwe egzemplarze kartonikowych warzyw. Przy owocach tak samo, choć czasem ciężko mieć je wszystkie – niektóre też mamy takie miękkie, pluszowe i czasem się nimi posiłkujemy. Przy zwierzętach szukamy ich w kartonie z zabawkami.
Dziecko poznaje przez to temat na przykład owoców czy warzyw wieloma zmysłami – nie tylko wzrokiem, ale także poprzez dotyk, zapach, z owocami także smak. Często bawimy się w tę zabawę z warzywami, kiedy tego dnia lub następnego robię z tych samych produktów rosół (pomijając buraka).
-
Ścieżka
Układamy kartoniki na podłodze w odległości małego, dziecięcego kroku. Następnie udając, że wokół jest rzeka/morze/wąwoz/przepaść/kisiel/lawa/krokodyle/myszy i co jeszcze tylko przyjdzie do naszych zwariowanych głów, Zosia chodzi po wolnych od niebezpieczeństwa kartonikach, mówiąc co to jest, czyli co przedstawia obrazek. Przy zestawie ze zwierzętami czasem także naśladujemy dźwięki, jakie wydają.
Dziecko uczy się w ten sposób wymowy, jest to także świetne ćwiczenie ruchowe. Czasem idziemy tak, jak określone zwierzęta z obrazków: skaczemy jak króliki, biegniemy jak koniki.
-
Memo
Kartoniki są kwadratowe, sztywne i przede wszystkim parzyste, więc świetnie się nadają do pamięciowej gry w memo. Wybieramy pary – początkowo były to w naszym przypadku 3 pary, potem 4, ale obecnie jesteśmy już na etapie 5 par. Kładziemy karty na stole lub podłodze obrazkiem do dołu i po kolei odkrywamy po dwa, szukając dwóch takich samych. Ta radość, że się udało – bezcenna.
Dziecko w ten sposób ćwiczy pamięć, czeka na swoją kolej, uczy się przegrywać, powtarza słownictwo.
Wady: kart jest według mnie za mało. W każdym zestawie są absolutne podstawy, co u nas akurat raczej utrwala słownictwo z danego zakresu, niż je rozbudowuje. Tak do warzyw, jak i owoców dodałabym parę. Na ptakach się nie znam, a dzikich zwierząt jeszcze nie mamy.
W ofercie znajdują się zestawy:
- Ptaki miejskie
- Owoce
- Zwierzęta gospodarskie
- Zwierzęta dzikie
- Warzywa
W przygotowaniu kolejne, bo firma cały czas się rozwija.
Każde dziecko to indywidualna jednostka. Na indywidualny rozwój kładzie się teraz duży nacisk. Na wiele rzeczy nie mamy wpływu, dlatego zajmijmy się tym, co zależy od nas: tym, co dajemy, proponujemy naszemu dziecku i naszymi reakcjami na to, co ono z tym zrobi. Ale o tym następnym razem…