Tak, tytuł tego wpisu nawiązuje do książki „Jednominutowy menedżer” Kena Blancharda. Książki, której do tej pory nie miałem okazji przeczytać. Nie o niej jednak zamierzam mówić, a o systemie, jaki sobie wypracowaliśmy, by nam się dzień „nie rozjeżdżał”, jak to się czasem dzieje z powodu braku organizacji.
Jak sugeruje tytuł wpisu, oraz jak miałem już okazję opowiadać niektórym osobom, dzielę sobie dzień na 20-minutowe bloki, od godziny 5:00-23:00. Żeby mi się o wiele łatwiej funkcjonowało, zwykle już w okolicach października rozpisuję sobie te godziny na cały przyszły rok w kalendarzu. Wiem, karkołomne, ale jak do tej pory jeszcze nikt nie wymyślił kalendarza, który by mi w pełni odpowiadał, więc jestem zdany na siebie. „Czysty” dzień oraz zapełniony wyglądają zatem mniej więcej następująco:
Jeśli wiem, że coś zajmie mi więcej niż 20 minut, rezerwuję na to kilka bloków. Analogicznie – jeśli coś trwa chwilkę, a jednak muszę sobie zapisać, bo inaczej zapomnę to uczynić – wówczas jeden blok zawiera kilka drobnych spraw, lub do dużego bloku dopisuję dodatkową, do wykonania „przy okazji”.
Powyższy system jednak stosuję de facto od niedawna, bo dopiero od około 3 lat. Tak, dopiero po ślubie zacząłem się tak organizować, a pomysłodawcą w tej kwestii była Basia, która usłyszała gdzieś o takim systemie i zasugerowała, byśmy wprowadzili go w życie „na spróbę”. Efekt? Ja do dziś tak pracuję, ona znalazła już inny, odpowiedni dla niej – i każdy jest zadowolony 🙂
Co jednak jest istotne w tym systemie, to (jak wskazuje nazwa) systematyczne planowanie kolejnych tygodni. Innymi słowy – muszę sobie zaplanować czas na planowanie. I tak, od dłuższego już czasu, co niedzielę siadamy razem i na jakąś godzinę pochylamy się nad kalendarzami, by rozplanować następne siedem dni. Oczywiście – zdarza się, że jakiegoś dnia nie można w pełni zaplanować z góry, bo pozostaje kilka niewiadomych. Wówczas niektóre bloki pozostawiamy puste, a dzień lub dwa dni przed tym terminem wieczorem ponownie na chwilkę zagłębiamy się w plany na przyszłość. Sądzę, że w ogóle warto każdego dnia wieczorem rzucić okiem na to, co czeka nas jutro, bo dzięki temu łatwiej się mentalnie przygotować do niektórych zadań.
Zawsze jednak trzeba pamiętać o jednym – to plan jest dla człowieka, a nie człowiek dla planu. Są dni, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, a są i takie, kiedy plan trzeba zmieniać z wielu różnych powodów – zwłaszcza, gdy ma się małe dziecko 😉 Dlatego niekiedy kalendarz jest tak popisany, że na pierwszy rzut oka trudno się połapać – ale to tylko pozory, ja tam zawsze się rozczytam co, jak, gdzie i kiedy 😉
Nie zamierzam Was tym wpisem przekonywać do tego, konkretnego planu – ale spróbujcie znaleźć sobie własny, może zbliżony, może całkowicie odmienny. A jak już wejdzie Wam w krew, to naprawdę świetnie można zorganizować sobie dni, tygodnie, miesiące… Pomocne mogą być w tym przypadku także różnorakie listy, ale to już temat na kolejny wpis 😉