Przez pierwsze pół roku naszą nieodłączną towarzyszką licznych wspólnych, dalszych spacerów – a także dużą pomocą w marudzące dni – była chusta. Zosia bardzo ją lubi i w zębowe dni dalej wiążemy – choć bardziej ja, bo zęby jakoś magicznie wiążą się z większą przyczepnością do mamy.
Kiedy jednak Zosia zaczęła siadać, a także zrobiła się bardziej ruchliwa oraz urosła – zarówno wzdłuż, jak i wszerz (czytaj: przytyła parę kilogramów), postanowiliśmy rozważyć kwestię nosidła, do którego wcześniej podchodziłam z dużym sceptycyzmem – z racji widzenia często dziwacznie powykręcanych dzieci, ich nóżek i innych części ciała. Ale tak, jak jest wiele rodzajów chust, tak i są różne nosidła (dla niedzieciatych: są bułki i croissanty, jest maluch i porsche;). Po krótkim rozeznaniu wzięliśmy na tapetę Tulę, znajdując w niej liczne zalety – także w porównaniu do chusty.
Postanowiliśmy zainwestować w to dość dużą kwotę, bo dla nas, jako dla młodego małżeństwa bez kasiastych teściów jednej lub drugiej strony, czyli dla małej grupy dorosłych świadomie decydujących się na rodzicielstwo we współczesnym świecie, 500 złotych to dużo.
Oto powody, zebrane w losowej kolejności:
– Tula to produkt polski – duch patriotyzmu i te sprawy ;),
– produkt polecany w rodzinie i nie tylko,
– certyfikaty,
– liczny dobór kolorystyczny (czyli nie tylko dziecięce wzorki, które – nie przeczę – są słodkie, ale nie do wszystkiego potem pasują),
– praktyczne klamry ułatwiające szybkie zapinanie,
– sprytne skracanie pasków, które nie „dyndają”,
– możliwość noszenia dziecka z przodu, jak i z tyłu,
– możliwość prostej i szybkiej regulacji nosidła na bardzo małą osobę, jaką jestem ja, lub jej zmiany na osobę większą, cięższą, jaka jest ojciec dziecka,
– Tula jest lekka i miękka – to sam materiał i dwie plastikowe klamry, czuć więc tylko ciężar dziecka,
– jest bezpieczna – ułożenie dziecka na dość szeroko rozstawionych nogach w pozycji żabki jest zdrowe dla jego bioderek, nogi nie „dyndają”.
– na pasie biodrowym Tula ma kieszonkę, pozwalającą schować np. komórkę,
– posiada także kapturek podtrzymujący główkę śpiącego dziecka, bądź zasłaniający je od słońca lub wiatru,
– możliwość prania w pralce,
– 100% bawełny,
– spełnia surowe Europejskie Standardy Bezpieczeństwa zgodnie z normą PN-EN 13209-2:2006 (wg informacji na opakowaniu).
Nie piszę o wadach, bo oprócz wysokiej ceny, będącej kwestią sporną w zależności od statusu, ja nie dostrzegam żadnych. Kto będzie chciał i potrzebował nosidła, temu ją polecam. Kto nie będzie chciał, nie jest zwolennikiem noszenia i rodzicielstwa bliskości – tego nie przekonają żadne argumenty, nawet jakby je wypowiedział sam Ghandi.
Rekomendacja testu wygody – patrz poniżej 🙂