Szafki łazienkowe uginające się od butelek detergentów, półeczki zapełnione kolorowymi buteleczkami, pudełeczkami, wanna lub prysznic obstawione niczym żołnierzami mniejszymi i większymi pojemnikami. Szampon na taką czy inna okazję, żel, peeling, odżywka, serum, tonik, balsam na dzień, na noc i wiele, wiele innych niezbędnych do życia rzeczy zdobiących twoja łazienkę. Znasz ten obrazek? Znajome doświadczenie?
U mnie kiedyś tak było, a że łazienkę mam małą (naprawdę małą, jakieś 3×4 metry), wkurzało mnie, gdzie mam wcisnąć ten cholerny płyn, z którego tak się cieszyłam, kiedy upolowałam go po promocyjnej cenie. Do koloru, do białego, do czarnego, płyn do płukania, to samo w wersji dziecięcej, obok jeszcze płyn do toalety, płyn do podłóg i coś do kurzu… Razem kilka ładnych, kolorowych, kilkulitrowych butelek „zdobiących” moją łazienkę. Powoli jednak wszystko znikło.
Nie, nie będzie to łzawa historia, w której dostałam objawienia, w której pewnego dnia spłynęła na mnie wiedza tajemna, nie mam magicznego proszku fiu, który posprząta wszystko za mnie. Wszystko to wiedza zdobywana stopniowo. Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak wyczyścić swój dom z chemii, czytaj dalej, jeśli pasuje Ci obecny układ i nie lubisz zmian – to papa i miłego dnia 😉
Chemii do prania pozbyłam się już jakieś dwa lata temu, zamieniając ją na kule do prania, o czym możecie poczytać TUTAJ. Potem powoli zabrałam się za resztę – bardzo pomogła mi w tym Ania NiebałagAnka, u której znalazłam liczne triki na to, jak szybko, jak dobrze, jak skutecznie i jak ekologicznie pokonać bałagan wokół siebie (ale nie tylko), używając produktów, które są tanie i obecne w każdym domu. Kolejnym etapem i kolejną dobrą inspiracją była dla mnie książka autorki znaneg Eko-bloga , który znajdziecie TUTAJ – zainteresowanych książką odsyłam do mojej recenzji na rozwijającym się portalu czytelniczym.
Zaczęło się od proszku – szczerze to dlatego, że ilość miejsca, jaką pochłaniały płyny do prania przestała mi się podobać, kiedy jednak zaczęłam czytać o tym, co można zrobić samemu, znikały kolejne buteleczki, pudełeczka, a moja skóra cieszyła się z coraz to bardziej ekologicznych kosmetyków w bardzo niskich cenach. O konkretnych napiszę w poszczególnych przepisach.
To by było tyle i aż tyle. Dwa lata, dzięki którym znacznie ograniczyłam kupowanie standardowej chemii. Nie stało się to jednak jednego dnia. Powoli do tego dojrzewałam, czytałam, próbowałam, nie wszystko wyszło za pierwszym razem. Na dziale chemicznym zaopatruję się obecnie w szczoteczkę i pastę do zębów, choć i tą drugą czasem robię własnoręcznie, kupuję tez patyczki do uszu, płatki do demakijażu i pieluchy, choć i te ostatnie sporadycznie, bo stosuje je zamiennie do wielorazowych.
A więc gdzie i co kupuję? Głównymi produktami, które stanowią podstawę czystości u nas są:
– Soda oczyszczona – najzwyklejsza, taka do pieczenia, z tym że kupowana już obecnie na kilogramy
– Ocet spirytusowy – także najbardziej zwykły, najtańszy
– Kwasek cytrynowy – czasem stosowany zamiennie do octu
– olejki eteryczne (moje ulubione to te marki ETJA)
– oleje (oliwa z oliwek, olej kokosowy)
– miód
– szare mydło
– zioła
– cukier
Jedyne standardowe kosmetyki u mnie to żeloszampon albo szamponożel, jak kto woli, o uniwersalnym (czytaj damsko-męskim) zapachu, kupione na Organeo i wspomniana już pasta do zębów.
Jak więc żyję? Ano normalnie – poniżej znajdziecie linki do przepisów na podstawowe produkty codziennego lub prawie codziennego użytku. Tam też znajdziecie więcej szczegółów, dotyczących danego działu. Dzisiaj pierwszy z przepisów na proszek do prania:
Powodzenia i dobrej zabawy w małego chemika! 🙂